Czy obawy dotyczące rosnącego federalnego długu publicznego są uzasadnione?

Autor tekstu L. Randall Wray jest profesorem ekonomii na Bard College.

 

Jeśli czegoś nauczył nas światowy kryzys finansowy pierwszej dekady XXI wieku oraz kryzys covidowy ostatnich lat, to tego, że Wujowi Samowi nie może zabraknąć pieniędzy. W trakcie światowego kryzysu finansowego Rezerwa Federalna (Fed) pożyczyła pieniądze [bankom] i wydała ponad 29 bilionów dolarów na ratowanie światowego systemu finansowego, a później  kolejne biliony dolarów w ramach kilku rund „niekonwencjonalnej” polityki monetarnej znanej jako luzowanie ilościowe (quantitative easing, QE). Podczas kryzysu covidowego Departament Skarbu USA wydał (do tej pory) łącznie około 5 bilionów dolarów, co często określa się mianem stymulacji fiskalnej. Ponieważ Fed jest bankiem Departamentu Skarbu, wszystkie te przelewy muszą ostatecznie przez niego przejść – Fed rozlicza je, zasilając rezerwami konta prywatnych banków.

 

Jak wyjaśniał w Kongresie były prezes Rezerwy Federalnej Ben Bernanke, Fed, stukając w klawiaturę komputera, dokonuje wydatków w imieniu Departamentu Skarbu, co jest ograniczone jedynie przez wolę polityczną Kongresu do budżetowania tychże wydatków oraz przez gotowość Fedu do kupowania aktywów i udzielania pożyczek zabezpieczonych nimi – w dowolnie dużej ilości. Zatem zostawmy na boku kwestię zdolności finansowej i obawy o niewypłacalność Stanów Zjednoczonych i przejdźmy do sedna problemu: prawdziwe pytanie nie dotyczy tego, czy Wuj Sam może wydawać więcej pieniędzy, ale tego, czy powinien to robić.

 

Jeżeli Departament Skarbu wydaje więcej, niż otrzymuje w podatkach w ciągu roku, to powiemy, że zanotowano deficyt. W obecnym układzie instytucjonalnym ustalonym przez Fed i Departament Skarbu nowe emisje długu skarbowego w trakcie roku budżetowego będą mniej więcej równe deficytowi. Każdego roku, gdy w budżecie określonym przez Departament Skarbu pojawia się deficyt, jest on dodawany do istniejącego długu [publicznego]. Analogicznie: nadwyżki budżetowe odpowiednio go pomniejszają. Departament Skarbu od początku istnienia naszego państwa w większości przypadków kończył rok z deficytem, więc obecny zasób długu rósł z przerwami w ostatnich około dwustu latach. W istocie wzrastał on szybciej niż produkt krajowy, zatem współczynnik długu do PKB powiększał się w tempie 1,8 procenta rocznie od momentu powstania naszego państwa.

 

Jeśli coś wykazuje stałą tendencję przez ponad dwa stulecia, to chyba można uznać to za zjawisko normalne. A jednak, co zaskakujące, historycznie nigdy niewystępujący zbilansowany budżet jest uważany za normę; niezmiernie rzadko spotykana nadwyżka budżetowa jest dla wielu wyjątkowym osiągnięciem i powodem do świętowania, a nazbyt powszechnie występujący deficyt fiskalny jest z lekceważeniem określany jako nienormalny, niezrównoważony i rażąco niemoralny.

Ale najpierw kilka dobrych wiadomości. Deficyt rządu jest naszą nadwyżką: ponieważ na poziomie zagregowanym wydatki muszą się równać dochodom, jeśli rząd wydaje więcej, niż wynosi jego dochód (z podatków), to na mocy tożsamości rachunkowej my wszyscy znajdujący się w sektorze poza-rządowym[1] (gospodarstwa domowe, przedsiębiorstwa i podmioty zagraniczne) musimy wydawać mniej, niż wynosi nasz dochód. Co więcej, cały istniejący obecnie dług rządowy musi być w posiadaniu sektora poza-rządowego – ponownie to znaczy: w naszym posiadaniu. Dług rządu jest naszym aktywem. Jako że istniejący federalny dług publiczny rośnie obecnie zarówno w ujęciu nominalnym, jak i jako procent PKB, to nasz prywatny majątek wzrasta w kategoriach absolutnych oraz relatywnych w odniesieniu do dochodu narodowego. Dziękujemy, Wuju Samie!

 

Jednocześnie czarnowidzący ekonomiści[2] ostrzegają, że te wszystkie dobre wiadomości niosą za sobą pewne koszty. Deficyty powodują inflację! Dług publiczny skutkuje wzrostem stóp procentowych oraz wypiera prywatne inwestycje! Wzrost gospodarczy ulega stagnacji, ponieważ wydatki rządowe są z natury rzeczy mniej efektywne niż wydatki prywatne! To wszystko sprawi, że podmioty zagraniczne zaczną masowo wyprzedawać dolara, co z kolei spowoduje deprecjację jego kursu!

 

Dwa stulecia doświadczeń pokazują, że dowody potwierdzające powyższe tezy są w najlepszym wypadku dyskusyjne. Deficyty i rosnące wskaźniki zadłużenia publicznego są historyczną normą. Inflacja pojawia się i znika. Duże deficyty notowane za czasów prezydenta Obamy w trakcie światowego kryzysu finansowego nie spowodowały inflacji – w rzeczy samej inflacja rok po roku utrzymywała się poniżej celu Fedu nawet wtedy, gdy wskaźnik zadłużenia nieustannie wzrastał od późnych lat 90. do roku 2019. Początkowa reakcja na kryzys covidowy, która, jak się okazało, miała powiększyć deficyt i dług o kolejne biliony, również nie spowodowała nadejścia inflacji. (Tak, w 2021 roku zanotowaliśmy znaczny wzrost inflacji, ale tak jak wcześniej zauważono, dowody są dyskusyjne, a wielu ekonomistów, również z Fedu, uważa, że wzrosty cen wynikają w głównej mierze z problemów podażowych).

 

W ciągu ostatnich dwóch dekad stopy procentowe spadały i w związku z tym pozostają na wyjątkowo niskim poziomie. Każdy, kto spojrzy na te ostatnie dwadzieścia lat, może dojść do wniosku, że stopy procentowe wydają się odwrotnie skorelowane w stosunku do deficytu i długu publicznego. Chociaż uważam, że teoretycznie wniosek ten może być prawdziwy, to chcę wyraźnie podkreślić, że dowody również w tym przypadku są niejednoznaczne. A jeżeli ktoś chciałby naszkicować wykres wzrostu PKB na tle wskaźnika długu do PKB w całym okresie powojennym, to zobaczyłby pozornie losowo rozproszone punkty danych. Ponownie: dowody są w najlepszym wypadku dyskusyjne.

 

Na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat dolar ostatecznie pozostawał mocny – być może, według niektórych, za mocny – pomimo skłonności gospodarki USA do notowania deficytów budżetowych, a nawet deficytów handlowych. Oba zjawiska są anomaliami z perspektywy ekonomii głównego nurtu.

 

Zatem, pomimo powszechnie panującego przekonania o negatywnym wpływie deficytu i długu publicznego na inflację, stopy procentowe, wzrost gospodarczy i kurs walutowy, nie ma ono poparcia w empirii. W zderzeniu z danymi empirycznymi zwolennicy tych teorii zazwyczaj przyjmują taką linię obrony: poczekajmy, dzień rozrachunku jeszcze nadejdzie! Dwa stulecia minęły – i wciąż czekamy.

 

Tytuł oryginału:

Are Concerns over Growing Federal Government Debt Misplaced?

 

Levy Economics Institute One-Pager No. 68, link do oryginału tutaj.

 

Powyższy polski przekład uzyskał oficjalną zgodę na publikację od Levy Economics Institute of Bard College. Levy Institute zachowuje wszelkie prawa autorskie.

 

Note that this material is reprinted by permission of the Levy Economics Institute of Bard College. The Levy Institute retains all copyright.

 

Tłumaczenie na polski: Gracjan R. Bachurewicz

 

 

[1] W oryginale nongovernment sector. Termin “sektor poza-rządowy” w tym kontekście odnosi się do wszystkich sektorów gospodarki z wyłączeniem sektora rządowego. W związku z tym dalej konsekwentnie stosowany będzie właśnie termin “sektor poza-rządowy”, jednak nie w znaczeniu zwyczajowo oznaczającym sektor fundacji i organizacji non-profit, czyli sektor pozarządowy, lecz jako sektor prywatny powiększony o sektor zagraniczny.

 

[2] W oryginale dismal scientists – jest to nawiązanie do terminu dismal science zaproponowanego na określenie ekonomii (jako dyscypliny naukowej) przez dziewiętnastowiecznego szkockiego historyka Thomasa Carlyle’a.